..::opowiadanka::..

poniedziałek, lutego 11, 2008

rozmowa o czymś ważnym - o miłości

Kondioz: (12:58)
- ale co ja Ci tu będę
- wyjadaczu życiowy
- zajebiste uczucie się zakochać
- kocham się i dobrze mi z tym
- mam motylki w brzuchu
Ja: (12:58)
- ale Ci dobrze
Kondioz: (12:58)
- cudoooownie
Ja: (12:59)
- ja niestety jestem w sobie nieszczęśliwie zakochany
Kondioz: (12:59)
- pokochaj sie
- zmień myślenie
Ja: (12:59)
- niektórych trudno pokochać
- zwłaszcza jak Cię odrzucają
Kondioz: (12:59)
- wmów sobie że jesteś zajebisty ;p
- odrzucasz sam siebie
- to nie stawaj nago przed lustrem
Ja: (13:00)
- próbuje sobie wmówić że będzie dobrze, że kiedyś się zmienię a cały czas słyszę że jeszcze nie jestem gotowy sie zaangażować
- bo jeszcze nie poukładałem sobie w głowie po ostatnim sobie
Kondioz: (13:01)
- aaaaa
- bardzo dobrze Cie rozumie ale to jest jak z jazdą na rowerze
- jak sie nie wywrócisz to se ne nauczysz
:D:D:D:D

wtorek, listopada 06, 2007

no...w końcu coś napiasałem:)

Pojawia się nowy bohater, nie ostatni;)
Zresztą już mam nakreśloną fabułę całej książki i jak się uda to w ciągu zimy napiszę beta wersję. i wydam. przynajmniej w PDFie:D

czwartek, października 18, 2007

no tak....

...wiem że już chwilę nic nie umieszczałem, ale teraz jestem zajęty trochę pracą a bardziej opierdzielaniem się;) Obiecuję się poprawić w najbliższym czasie i umieścić dwa opowiadanka:)

piątek, sierpnia 03, 2007

vengo


nowo poznani ludzie pokazują mi nowe rzeczy. kilka naprawdę świetnych dni za mną, a zapowiada się równie dobrze:)

wtorek, lipca 31, 2007

Indianie i Kowboje czyli hanys i hucuł w Komańczy - młodość Konrada

Konrad od najmłodszych lat wyznawał zasadę, że brud trzeba za paznokciami trzymać, bo wtedy się go kontroluje. W innym wypadku nie wiadomo by było gdzie on jest. Zapuszczał więc te pazury, a jak się zbliżał dzień przycinania, to go wydłubywał i chował do woreczków, a te pod poduszkę. Stad się pewnie wzięły jego brudne myśli.

Oczywiście to przycinanie paznokci go wkurwiało – matka go wkurwiała, bo to ona była egzekutorem z sekatorem. Matka ten sekator jak i łopaty, grabki i motyki zajebywała z pracy, z oczyszczalni ścieków. Donosiła na swojego sąsiada , który na budowie ciężarówką jeździł i czasem paliwo do domu przynosił, co uznawała – donoszenie a nie prace - za dobry uczynek i dlatego bez skrupułów okradała państwo komunistyczne z narzędzi posiadających drzewiec. Bo sekator to tylko raz wzięła.

- W samo południe na maczugi chodź się zmierzyć bo robić to nie będę na pewno – chłopaki na boisku śmiały, a matka przez 3 podwórza sąsiadów wołała – Ty chuju, do roboty kurwa ty chuju!

Ojca nie miał więc, Henryka – matka – myślała, że syn pomoże coś w gospodzie. Ale mimo tego że Konrad ojca nie znał to odziedziczył po nim niechęć do fizycznej roboty. Do umysłowej w sumie też. Lata kombinowania jak tu zdobyć rower sąsiada, jak wszystkim dziewczynom w klasie na raz warkocze poucinać, jak podmienić wino mszalne na tanie, sprawiły że stał się po prostu kombinatorem.

W zawodówce nie miał kasy na wyjazd od Paryża, ale jak się żegnał na placu przed szkołą z klasą, to drzwi do autobusu się zamknęły i pojechał z nimi. Na granicy nauczyciele zauważyli że Konrad nie ma paszportu i że jedzie nielegalnie, ale że już daleko od Bieszczad było to wzięli go pod fotele schowali i tak jakoś do kraju czosnkowych śmierdzieli dojechali. Każdy część swojego jedzenia mu dawał, nawet wychowawczyni trochę pieniędzy klasowych mu odstąpiła. Po powrocie skarbnik przeliczył pieniądze które zostały z wycieczki i podzielił między uczniów. A że Konrad był na każdej liście obecności z Francji to też dostał mamonę. Wtedy już wiedział którą drogą na skróty iść przez życie.

Na zakończenie szkoły każdy zbierał się po 5 tysięcy, co było wtedy dużo. Teraz też jest. Konrad dostał za zadanie kupić nauczycielom kwiaty na akademię ale dwa dni wcześniej wyjechał z kumplem Dominikiem na Solinę. Kasę przesrał w kilka dni, wyśmienicie się bawiąc i zarywając przy okazji pijąc.

- Jak wrócisz na zakończenie bez kasy i kwiatów? – zapytał pierwszego dnia Dominik podnosząc brew i kufel.

- Nie wrócę.

- To świadectwa nie będziesz miał…

- A na chuj mi świadectwo na wakacjach? Odbiorę we wrześniu w sekretariacie!

Konrad miał równe białe zęby, był wysoki i szczupły, co była rzecz jasna sprawą szybkiego metabolizmu a nie wynikiem ciężkiej pracy. Miał w sobie też nieodparty urok, błysk w oku i małą srebrną łyżeczkę bo jak był mały to kiedy ją kradł to jedynym miejscem gdzie mógł ją schować był żołądek. Ubierał się dobrze, z czasem bardzo dobrze aż w końcu zaczął wypracowywać własny styl, który przerodził się w bezguście. Dłuższe włosy zawsze zalizywał do tyłu i tak mu do końca życia zostało. Miał dziurkę w brodzie, męski gęsty zarost, piwne oczy, które pasowały do ciemnych włosów. Nie miał tatuaży ani kolczyków. Nie miał też problemów z erekcją, a po 30stce nie miał jej wcale. Chodził wyprostowany, wyprostowany też biegał, więc go zabawnie na boki kołysało. Jak był młody to nikt z tego się nie śmiał, bo każdy uważał że to kołysanie to od jego grania w piłkę nożną i było to spowodowane robieniem uników. Ale jak przestał grać w piłkę to gibanie zostało, więc i ludzie się lekko z tego podśmiewywali.

Jak miał 21 lat to otworzył pierwszy interes – otworzył biuro rzeczy zagubionych, a po drugiej stronie budynku komis. Jeżeli ktoś przychodził do biura to wystawiał kwity pisane atramentem transparentnym i przyjmował rzeczy. Potem się odwracał na obrotowym stołku i był już w swoim komisie, bo wyburzył ścianę miedzy dwoma pomieszczeniami. Nie musiał dzięki temu ani obchodzić budynku, żeby dojść do drugiego miejsca pracy ani nikogo zatrudniać. Rzeczy zagubione kładł na półeczkach i je sprzedawał. Żeby maksymalnie ograniczyć swój wkład w to wszystko to gdy ktoś przychodził np. ze znalezionymi trampkami, to pytał ile to może być warte i ile, oczywiście tak hipotetycznie, znalazca mógłby za to zapłacić. I cenę będącą wypadkową tych dwóch wartości wpisywał na metkach. O dziwo była to bardzo skuteczna metoda.

I mimo że interes kwitł, to go musiał zamknąć, bo jak łatwo się domyślić, jeżeli nie chciało mu się budynku dookoła obejść, to tym bardziej do skarbówki i złodziejskiego ZUSu nie chodził. Wrócił więc do nieopodatkowanego kombinatorstwa.

W Bieszczadzkiej albo w Laworcie w Ustrzykach ładnie ubrany pijał z bogatymi turystami. Dominik, który z nim wtedy już nie trzymał, wszedł kiedyś do restauracji i widzi że Konrad najebany z jakiś gościem siedzi, więc nie ma nawet co zagadywać. Wypił piwo, poszedł do kibla i widzi jak Konrad wstaje od stołu, przewraca dwa krzesła i idzie za nim. Do łazienki wpadł trzymając się framug, rozglądnął się na boki, spadł na ziemi patrząc w stronę kabin i widząc że nikogo nie ma poza Dominikiem, szybko wstał.

- Kurwa stary, ojebałem go; mówił wyciągając garściami banknoty z kieszeni i wkładał je do Dominik a kieszeni – tu masz na piwo, co je teraz pijesz. Wyjdziesz stąd, nawet nie dopijaj do końca, i wyyypierdalasz. Pod dworcem się spotkamy i się dzielimy.

I tak mu zostało dopóki nie odziedziczył huty szkła po zmarłym ojcu, który dopiero umierając przypomniał sobie o nim.

Jeszcze co można o nim powiedzieć to że robił strasznie niedobrą kawę. Do kubka wlewał pierwsze mleko, potem dodawał cukier i kawę a na końcu zalewał to woda. Ohyda.

środa, czerwca 27, 2007

przy pracy

piątek, czerwca 22, 2007

Indianie i Kowboje czyli hanys i hucuł w Komańczy - part tu

Leon paplał paplał paplał aż dostał w pysk. Potęga plotki okazała się zbyt potężna dla niego. Obrócił się parodzwońcem, zrobił pół tulupa i odleciał pod parkan. Grzesio stanął nad Leonem, naciągnął sweter dłonią i wytarł cieknącą mu z kącika ust ślinę.

- JEpr Ty moache Konana?

- Co?

- Głóóóóóóóóówwwwnoooo – Grześ mówiąc wolno mówił nad wyraz wyraźnie. Ale że kosztowało go to trochę wysiłku to dla przyjemności kopnął leżącego. Łamanie zasad, standardów i powiedzonek sprawiało mu satysfakcję.

Mając Leonowi mało do powiedzenia, bo ten wiedział za co dostał, wsiadł do Rombura i podśpiewując ruszył z kopyta, tzn. z buta… no kurwa – prawie że spalił gumy i pojechał na Kalnicę.

Konrad tym czasem lał swoją babe batem z siana, bo z siana to wszystko mógł zrobić – zresztą dom miał robić z siana ale po zobaczeniu bajki o trzech świnkach w telewizji, dał sobie spokój. Lał ją a ona spocona od tego wysiłku unikania razów, się czołgała do budy psa, żeby się tam schować. I prawie by się jej udało gdyby nie to, że łańcuch którym do stodoły była przywiązana , nie sięgał tak daleko. Rano, tydzień później, kiedy już było po wszystkim Konrad ściągnął ze sznurka żółto – granatowe dresy i je w końcu ubrał. Przecież nagi nie będzie chodził, a dres w których ubijał interesy i knury, nie może być całkowicie upierdolony. Spojrzał jeszcze kilka razy na żonę leżącą przy budzie, nie żałując jej spojrzeń spod byka i jednego z litości. Zdradzała go od czasu do czasu z Leonem, ale o tym później. Przecież spotkanie partii miało się dobyć za kilkanaście minut.

Konrad ruszył w stronę największej stodoły we wsi, czując jak wiatr wwiewa chłód w jego krocze, bo kiedy dres się suszył, kruki zrobiły dziurę w kroku. W sumie w te gorące dni początku lata to takie mini – wybawienie było.

Szedł szurał nogawką o nogawką ortalionową nogawkę i po chwili doszurał do stodoły. A tam na podium ze starych desek stał sam lider.

- Towarzysze! – krzyczał – Kamraci! - zawrzeszczał – Tak nie może być! – darł się już, na twarzy był czerwony – Nie może! – zrobił się bordowy. Po następnym krzyku zrobił się z niego burak i można było zobaczyć Samokarate w blasku chwały. Polityczny bełkot sprawiał, że w akompaniamencie wrzasków zadowolenia, widły i motyki raz za razem były unoszone w górę przez zebranych. Wiwaty i gwizdy cieszyły uszy prelegentów i targały nerwami komendanta Aspiranta Kondora. Był apolityczny do tego stopnia, że polityki nie lubił.

- Komendancie Aspirancie – Konrad z bananem na ryju dobiegł do Aspiranta – cieszę się że Was widzę.

- Też widzę. I Was i tego banana na Waszym ryju świadczącym że widzicie i się cieszycie.

- Czemu mówicie do mnie w liczbie mnogiej?

- Bo sami zaczęliście… sam bucu zacząłeś!

- A to przepraszam. Już nie będziemy… yyy… ja i żona nie będziemy… Co tam?!

- Cieszę się. Mówiłem starej że u nas na wsi to demokracja się nie sprawdzi, bo skoro większość społeczeństwa to kretyni to wychodzi na to że mamy demokrację imbecylizmu. I patrząc na to gromadę, to chuj w dupe pana, widzę że mam rację. I Ty Konrad, może i nie jesteś imbecyl, ale słuchy mnie dochodzą, że nie do końca legalnie sianem handlujesz. Masz szczęście, że dzieciom nimbusa zasponsorowałeś i mam w chuj roboty z korupcją, bo bym się Tobą zajął.-

- Aż tyle łapówek dostajesz, że ich liczenie cały czas pracy Ci zajmuje?

- Nie przeginaj mojej pałki, bo Ci się do dupy dobiorę a potem rozpocznę śledztwo czyli Ci się „do dupy dobiorę”. Z jakim problemem przybiegasz, bo wątpię żeby to coś innego było.

- Nieeee….

- Nie pierdol. Mów w czym mam Ci pomóc i co z tego mogę mieć.

Z przodu sali dobiegał ryk, bo się chłopy zaczęły lać, o to który ma bardziej podobną opaleniznę do szefa partii.

Konrad milczał bo się zastanawiał czy jak puści teraz bąka to będzie słychać czy nie. Aspirant, pomyślał, że się jego rozmówca domyśla że jest udupiony, więc rzekł:

- Jesteś w dupie Konrad – po półtorej chwili podjął dalej – podpadłeś kilku nie byle jakim szychom, przez to siano. Leon na Ciebie mi donosi, myśląc, że nie wiem dla kogo on pracuje. To afera grubą nicią szyta a do tego nie wiesz o co nawet mi chodzi - bo Konrad nie wiedział, ale myśląc o bąku miał minę jakby widział, a tym komendant się zasugerował - Nie patrz kurwa tak – wyjaśnię Ci od początku tą niesamowicie ciekawą i intrygującą historię….

I się zaczęło rozpętywanie afery.