wtorek, listopada 06, 2007

no...w końcu coś napiasałem:)

Pojawia się nowy bohater, nie ostatni;)
Zresztą już mam nakreśloną fabułę całej książki i jak się uda to w ciągu zimy napiszę beta wersję. i wydam. przynajmniej w PDFie:D

czwartek, października 18, 2007

no tak....

...wiem że już chwilę nic nie umieszczałem, ale teraz jestem zajęty trochę pracą a bardziej opierdzielaniem się;) Obiecuję się poprawić w najbliższym czasie i umieścić dwa opowiadanka:)

piątek, sierpnia 03, 2007

vengo


nowo poznani ludzie pokazują mi nowe rzeczy. kilka naprawdę świetnych dni za mną, a zapowiada się równie dobrze:)

wtorek, lipca 31, 2007

Indianie i Kowboje czyli hanys i hucuł w Komańczy - młodość Konrada

Konrad od najmłodszych lat wyznawał zasadę, że brud trzeba za paznokciami trzymać, bo wtedy się go kontroluje. W innym wypadku nie wiadomo by było gdzie on jest. Zapuszczał więc te pazury, a jak się zbliżał dzień przycinania, to go wydłubywał i chował do woreczków, a te pod poduszkę. Stad się pewnie wzięły jego brudne myśli.

Oczywiście to przycinanie paznokci go wkurwiało – matka go wkurwiała, bo to ona była egzekutorem z sekatorem. Matka ten sekator jak i łopaty, grabki i motyki zajebywała z pracy, z oczyszczalni ścieków. Donosiła na swojego sąsiada , który na budowie ciężarówką jeździł i czasem paliwo do domu przynosił, co uznawała – donoszenie a nie prace - za dobry uczynek i dlatego bez skrupułów okradała państwo komunistyczne z narzędzi posiadających drzewiec. Bo sekator to tylko raz wzięła.

- W samo południe na maczugi chodź się zmierzyć bo robić to nie będę na pewno – chłopaki na boisku śmiały, a matka przez 3 podwórza sąsiadów wołała – Ty chuju, do roboty kurwa ty chuju!

Ojca nie miał więc, Henryka – matka – myślała, że syn pomoże coś w gospodzie. Ale mimo tego że Konrad ojca nie znał to odziedziczył po nim niechęć do fizycznej roboty. Do umysłowej w sumie też. Lata kombinowania jak tu zdobyć rower sąsiada, jak wszystkim dziewczynom w klasie na raz warkocze poucinać, jak podmienić wino mszalne na tanie, sprawiły że stał się po prostu kombinatorem.

W zawodówce nie miał kasy na wyjazd od Paryża, ale jak się żegnał na placu przed szkołą z klasą, to drzwi do autobusu się zamknęły i pojechał z nimi. Na granicy nauczyciele zauważyli że Konrad nie ma paszportu i że jedzie nielegalnie, ale że już daleko od Bieszczad było to wzięli go pod fotele schowali i tak jakoś do kraju czosnkowych śmierdzieli dojechali. Każdy część swojego jedzenia mu dawał, nawet wychowawczyni trochę pieniędzy klasowych mu odstąpiła. Po powrocie skarbnik przeliczył pieniądze które zostały z wycieczki i podzielił między uczniów. A że Konrad był na każdej liście obecności z Francji to też dostał mamonę. Wtedy już wiedział którą drogą na skróty iść przez życie.

Na zakończenie szkoły każdy zbierał się po 5 tysięcy, co było wtedy dużo. Teraz też jest. Konrad dostał za zadanie kupić nauczycielom kwiaty na akademię ale dwa dni wcześniej wyjechał z kumplem Dominikiem na Solinę. Kasę przesrał w kilka dni, wyśmienicie się bawiąc i zarywając przy okazji pijąc.

- Jak wrócisz na zakończenie bez kasy i kwiatów? – zapytał pierwszego dnia Dominik podnosząc brew i kufel.

- Nie wrócę.

- To świadectwa nie będziesz miał…

- A na chuj mi świadectwo na wakacjach? Odbiorę we wrześniu w sekretariacie!

Konrad miał równe białe zęby, był wysoki i szczupły, co była rzecz jasna sprawą szybkiego metabolizmu a nie wynikiem ciężkiej pracy. Miał w sobie też nieodparty urok, błysk w oku i małą srebrną łyżeczkę bo jak był mały to kiedy ją kradł to jedynym miejscem gdzie mógł ją schować był żołądek. Ubierał się dobrze, z czasem bardzo dobrze aż w końcu zaczął wypracowywać własny styl, który przerodził się w bezguście. Dłuższe włosy zawsze zalizywał do tyłu i tak mu do końca życia zostało. Miał dziurkę w brodzie, męski gęsty zarost, piwne oczy, które pasowały do ciemnych włosów. Nie miał tatuaży ani kolczyków. Nie miał też problemów z erekcją, a po 30stce nie miał jej wcale. Chodził wyprostowany, wyprostowany też biegał, więc go zabawnie na boki kołysało. Jak był młody to nikt z tego się nie śmiał, bo każdy uważał że to kołysanie to od jego grania w piłkę nożną i było to spowodowane robieniem uników. Ale jak przestał grać w piłkę to gibanie zostało, więc i ludzie się lekko z tego podśmiewywali.

Jak miał 21 lat to otworzył pierwszy interes – otworzył biuro rzeczy zagubionych, a po drugiej stronie budynku komis. Jeżeli ktoś przychodził do biura to wystawiał kwity pisane atramentem transparentnym i przyjmował rzeczy. Potem się odwracał na obrotowym stołku i był już w swoim komisie, bo wyburzył ścianę miedzy dwoma pomieszczeniami. Nie musiał dzięki temu ani obchodzić budynku, żeby dojść do drugiego miejsca pracy ani nikogo zatrudniać. Rzeczy zagubione kładł na półeczkach i je sprzedawał. Żeby maksymalnie ograniczyć swój wkład w to wszystko to gdy ktoś przychodził np. ze znalezionymi trampkami, to pytał ile to może być warte i ile, oczywiście tak hipotetycznie, znalazca mógłby za to zapłacić. I cenę będącą wypadkową tych dwóch wartości wpisywał na metkach. O dziwo była to bardzo skuteczna metoda.

I mimo że interes kwitł, to go musiał zamknąć, bo jak łatwo się domyślić, jeżeli nie chciało mu się budynku dookoła obejść, to tym bardziej do skarbówki i złodziejskiego ZUSu nie chodził. Wrócił więc do nieopodatkowanego kombinatorstwa.

W Bieszczadzkiej albo w Laworcie w Ustrzykach ładnie ubrany pijał z bogatymi turystami. Dominik, który z nim wtedy już nie trzymał, wszedł kiedyś do restauracji i widzi że Konrad najebany z jakiś gościem siedzi, więc nie ma nawet co zagadywać. Wypił piwo, poszedł do kibla i widzi jak Konrad wstaje od stołu, przewraca dwa krzesła i idzie za nim. Do łazienki wpadł trzymając się framug, rozglądnął się na boki, spadł na ziemi patrząc w stronę kabin i widząc że nikogo nie ma poza Dominikiem, szybko wstał.

- Kurwa stary, ojebałem go; mówił wyciągając garściami banknoty z kieszeni i wkładał je do Dominik a kieszeni – tu masz na piwo, co je teraz pijesz. Wyjdziesz stąd, nawet nie dopijaj do końca, i wyyypierdalasz. Pod dworcem się spotkamy i się dzielimy.

I tak mu zostało dopóki nie odziedziczył huty szkła po zmarłym ojcu, który dopiero umierając przypomniał sobie o nim.

Jeszcze co można o nim powiedzieć to że robił strasznie niedobrą kawę. Do kubka wlewał pierwsze mleko, potem dodawał cukier i kawę a na końcu zalewał to woda. Ohyda.

środa, czerwca 27, 2007

przy pracy

piątek, czerwca 22, 2007

Indianie i Kowboje czyli hanys i hucuł w Komańczy - part tu

Leon paplał paplał paplał aż dostał w pysk. Potęga plotki okazała się zbyt potężna dla niego. Obrócił się parodzwońcem, zrobił pół tulupa i odleciał pod parkan. Grzesio stanął nad Leonem, naciągnął sweter dłonią i wytarł cieknącą mu z kącika ust ślinę.

- JEpr Ty moache Konana?

- Co?

- Głóóóóóóóóówwwwnoooo – Grześ mówiąc wolno mówił nad wyraz wyraźnie. Ale że kosztowało go to trochę wysiłku to dla przyjemności kopnął leżącego. Łamanie zasad, standardów i powiedzonek sprawiało mu satysfakcję.

Mając Leonowi mało do powiedzenia, bo ten wiedział za co dostał, wsiadł do Rombura i podśpiewując ruszył z kopyta, tzn. z buta… no kurwa – prawie że spalił gumy i pojechał na Kalnicę.

Konrad tym czasem lał swoją babe batem z siana, bo z siana to wszystko mógł zrobić – zresztą dom miał robić z siana ale po zobaczeniu bajki o trzech świnkach w telewizji, dał sobie spokój. Lał ją a ona spocona od tego wysiłku unikania razów, się czołgała do budy psa, żeby się tam schować. I prawie by się jej udało gdyby nie to, że łańcuch którym do stodoły była przywiązana , nie sięgał tak daleko. Rano, tydzień później, kiedy już było po wszystkim Konrad ściągnął ze sznurka żółto – granatowe dresy i je w końcu ubrał. Przecież nagi nie będzie chodził, a dres w których ubijał interesy i knury, nie może być całkowicie upierdolony. Spojrzał jeszcze kilka razy na żonę leżącą przy budzie, nie żałując jej spojrzeń spod byka i jednego z litości. Zdradzała go od czasu do czasu z Leonem, ale o tym później. Przecież spotkanie partii miało się dobyć za kilkanaście minut.

Konrad ruszył w stronę największej stodoły we wsi, czując jak wiatr wwiewa chłód w jego krocze, bo kiedy dres się suszył, kruki zrobiły dziurę w kroku. W sumie w te gorące dni początku lata to takie mini – wybawienie było.

Szedł szurał nogawką o nogawką ortalionową nogawkę i po chwili doszurał do stodoły. A tam na podium ze starych desek stał sam lider.

- Towarzysze! – krzyczał – Kamraci! - zawrzeszczał – Tak nie może być! – darł się już, na twarzy był czerwony – Nie może! – zrobił się bordowy. Po następnym krzyku zrobił się z niego burak i można było zobaczyć Samokarate w blasku chwały. Polityczny bełkot sprawiał, że w akompaniamencie wrzasków zadowolenia, widły i motyki raz za razem były unoszone w górę przez zebranych. Wiwaty i gwizdy cieszyły uszy prelegentów i targały nerwami komendanta Aspiranta Kondora. Był apolityczny do tego stopnia, że polityki nie lubił.

- Komendancie Aspirancie – Konrad z bananem na ryju dobiegł do Aspiranta – cieszę się że Was widzę.

- Też widzę. I Was i tego banana na Waszym ryju świadczącym że widzicie i się cieszycie.

- Czemu mówicie do mnie w liczbie mnogiej?

- Bo sami zaczęliście… sam bucu zacząłeś!

- A to przepraszam. Już nie będziemy… yyy… ja i żona nie będziemy… Co tam?!

- Cieszę się. Mówiłem starej że u nas na wsi to demokracja się nie sprawdzi, bo skoro większość społeczeństwa to kretyni to wychodzi na to że mamy demokrację imbecylizmu. I patrząc na to gromadę, to chuj w dupe pana, widzę że mam rację. I Ty Konrad, może i nie jesteś imbecyl, ale słuchy mnie dochodzą, że nie do końca legalnie sianem handlujesz. Masz szczęście, że dzieciom nimbusa zasponsorowałeś i mam w chuj roboty z korupcją, bo bym się Tobą zajął.-

- Aż tyle łapówek dostajesz, że ich liczenie cały czas pracy Ci zajmuje?

- Nie przeginaj mojej pałki, bo Ci się do dupy dobiorę a potem rozpocznę śledztwo czyli Ci się „do dupy dobiorę”. Z jakim problemem przybiegasz, bo wątpię żeby to coś innego było.

- Nieeee….

- Nie pierdol. Mów w czym mam Ci pomóc i co z tego mogę mieć.

Z przodu sali dobiegał ryk, bo się chłopy zaczęły lać, o to który ma bardziej podobną opaleniznę do szefa partii.

Konrad milczał bo się zastanawiał czy jak puści teraz bąka to będzie słychać czy nie. Aspirant, pomyślał, że się jego rozmówca domyśla że jest udupiony, więc rzekł:

- Jesteś w dupie Konrad – po półtorej chwili podjął dalej – podpadłeś kilku nie byle jakim szychom, przez to siano. Leon na Ciebie mi donosi, myśląc, że nie wiem dla kogo on pracuje. To afera grubą nicią szyta a do tego nie wiesz o co nawet mi chodzi - bo Konrad nie wiedział, ale myśląc o bąku miał minę jakby widział, a tym komendant się zasugerował - Nie patrz kurwa tak – wyjaśnię Ci od początku tą niesamowicie ciekawą i intrygującą historię….

I się zaczęło rozpętywanie afery.

niedziela, czerwca 10, 2007

coś nowego - prawie wcale nie egzystencjalnego i wcale nie herbertowego. mimo że nikt kasy na konto mi nie wpłacił to publikuje:P

Indianie i Kowboje czyli hanys i hucuł w Komańczy - part łan

Plask plask plask – warga dolna uderzała o górną, język nanosił na nie ślinę na tyle rzadką, że jeżeli ktoś stał do dwóch metrów i 12 centymetrów przed nim i po 30 stopni z lewej i prawej strony od jego ust, by ł skazany na ostateczny test cierpliwości albo bicie. Bo Grzesio nie lubił jak ktoś się wycierał z jego śliny, bo to znaczyło że ma problemy z wymową, a wiecznie im zaprzeczał. Taki mały kompleksik. Otwartymi dłońmi kiedyś chłopaka po twarzy lał za to, ale jednocześnie wtedy też płakał, bo może i cham był, ale w granicach dobrego smaku. Taki wrażliwiec.

Się szwędał hanys Grzesio, co pod Tychami mieszkał od urodzenia do pierwszej komunii, a potem – jak on to mówi – przyjechał w Bieszczody, no i…aaaa!! Szwędał się z Konradem, co hucuł na siebie kazał Grzesiowi wołać, kiedy ten na siebie mówić kazał hanys. Często na Pan sobie mówili jak się pokłócili, ale najczęściej to od chujków i ciulików się wyzywali. Konrad miał 52 lata a Grześ 25.

Konrad to raz paletkę do ping ponga kupił w Komańczy i zawsze jak Grzesio coś chciał powiedzieć to mu tą paletkę przed usta przykładał. Nawet działało, bo na początku hanys zaczął mówić wyraźnie ale strasznie woooooooolno. A jak miał mówić wyraźnie ale szybciej to Konrad musiał wyciągać paletkę. Szybko zrażony Grześ dał sobie spokój i mówił jak mówił czyli ni z dupy. Konrad jednak często go zabierał Roburem po siano, więc jakoś go rozumiał.

W ogóle to oni często pili mocną tatre siedząc pod stacją benzynową, która za komuny dobrze w ich PGRze prosperowała, ale teraz to można było sikać do zbiorników. A skoro można było to i sikali.

- A szar bedna porejbany?

-Sam jesteś pojebany. Z szacunkiem mów pałko. W pizdeczkę… - Konrad wstał, na dupie przetarł żółto - granatowe - ortalionowe - nie modne spodnie dresowe. –Jedźmy.

Grześ zawsze mu zazdrościł tych jego ął, ęł i dżi. Delektował się na początku jego – w sumie dla intelygenta przesadnie – poprawną wymową. Ął pieprzone.

Robur stał na płytach betonowych, pomalowany w żółto - zielono - niebieskie moro, farbami akrylowymi, olejnymi i końcówkami sprayów. Drzwi nie skrzypiały bo ich nie było, ale za to była goła baba namalowana na masce i milicjanty na babe patrzyły a nie na to że drzwi nie ma. Zresztą Robur do wożenia siana służył, więc jak wóź był a wozy nie mają drzwi.

Zapyrkało, zafurczało, zaśmierdziało i inne jeszcze „za” i już zapierdalali do młodego Kiełtyki co im siano na lewo sprzedawał i spiryt robił i do picia i do baku.

Przemknęli przez całe Średnie Wielkie, włączyli kasetę i we wsi zabrzmiało Boysami i brzmiało jeszcze dwa dni bo to taka skoczna muzyka że w ucho wpadła ludziom. Kiełtyka to im dobre siano sprzedawał. Suche i nieświeże. Grzesio co w sumie utrzymankiem był Konrada pakował siano – 3 tony, ale że siano lekkie jest to zapakował je w 15 minut.

Konrad tym czasem stał przy parkanie i błyszczał zębami do dziewczyn, co z kościoła wracały. Jedna to się nawet porzygała i cała eucharystia na szutrze wylądowała i musiała się iść wyspowiadać i jeszcze raz opłatek zjeść. Konrad naciął na sztachecie kolejną kreskę – misja spełniona.

Siano… Grześ w hucie dmuchał szkło wcześniej u prywaciarza, ale przez palenie zdrowie mu się pogorszyło i Konrad jego ówczesny szef go zwolnił. Potem splajtował ale odkrył prawdziwą żyłę złota – siano . To w sumie aorta była a nie żyła. Pozwalała mu żyć w dostatniej biedzie i zatrudnić Grzesia, któremu zalega z wypłatami jeszcze z poprzedniego biznesu.

Sianem różnym handlowali – żółtym suchym, białym pleśniowo - zgniłym co dla Świn wyjebiste było i sianem bożo – narodzeniowym.

piątek, czerwca 01, 2007

Kwestionariusz Michała Schabowskiego

Na stronie firmy od kosmetyków podpatrzyłem kwestionariusze dziewczyn startujących w ich konkursie. Postanowiłem sobie też wypełnić taki kwestionariusz.

Moda to:... to sposób na bycie jak inni więc trzeba ją olać.
Najbardziej lubię: chyba nie wolno udzielać perwersyjnych odpowiedzi więc nie odpowiem.
W wolnym czasie: tak samo nic nie robie jak podczas czasu zajętego.
Moja pasja: znowu nie mogę udzielić odpowiedzi...
Przyjaciele mówią o mnie: Już nie jesteś moim przyjacielem!
Zawsze chciałem: ale mi szybko to przechodziło.
Kosmetyki to: rzeczy które mi siostra kupuje bo się na nich nie znam.
Każda kobieta: powinna dbać o swojego faceta, bo im samym to ciężko przychodzi.
Ładne zdjęcie: może kiedyś takie zrobię.
W czasie wakacji: ja cały czas mam wakacje.
Gdy byłem dzieckiem: to śmiały się ze mnie inne dzieci.
Ktoś o mnie powiedział: ale się schabu najebałeś.
Zawsze pamiętam: wysikać się przed zaśnięciem po pijaku.
Przyroda: dobre miejsce na zdjęcia, seks i picie.
W przyszłości: będę miał jakieś cele do realizacji.
Naturalność: coś co mi niezwykle łatwo przychodzi.
Marzę o: .....:>

środa, maja 30, 2007

UWAGA!!

Zaczynam pisać coś absurdalnego jeżeli ma się udać to tylko dzięki Waszemu wsparciu. Jeżeli chcecie mnie wspomóc to podaję numer konta, które mnie wspiera:
05 1140 2004 0000 3502 4627 3037

Z góry dziękuje:D

czesc 8

Żarówka w kuchni była spalona więc Mikołaj po omacku doszedł do lodówki i otworzył drzwiczki. Słabe żółte światło padło na półkę z kieliszkami i na barek. Wziął wszystkiego po dwie sztuki i ruszył w stronę pokoju.

-Wódeczka, wódeczka, wódeczka tra tata tra tataożesz ku – potknął się o odkurzacz i spadł na twarz, bo ręce ze szkłem podniósł do góry – rwa!!

-Haha – cieć!! – Eryk podniósł Mikołaja podnosząc wcześniej butelki - Czekaj, zaraz Ci przyniosę plaster.

Mikołaj kciukiem i palcem wskazującym wyjmował kawałki szkła z dłoni a językiem zlizywał krew spod nosa. Ciekły m u łzy.

-Aleś pierdolnął hehe. A zawsze tak trudno Ci przerwać jak mówisz.

-Ciąg się! Hmmm... Popatrz na kieliszek. Wiesz co to znaczy jak kieliszek nie ma nóżki? To że kieliszka nie można odstawić więc będzie musiał cały czas krążyć. Ooo! Masz nowy sweter. Widzę że jakiś taki mało ponaciągany i nie brudny…

***

W pokoju była dobra żarówka, ale siedzieli przy wygrzebanym w szafie palniku turystycznym. Opiekali nad nim suchary bieszczadzkie.

- Już mi ręka cierpnie.

- To pij.

- No już jedną flaszkę wypiliśmy. W piętnaście minut. Nie możemy tak szybko bo nie będziemy pijani tylko zgona zaliczymy. Trzymaj go na chwilę – Eryk podał kieliszek i nożem w pustym kartuszu od palnika zrobił dziurę z lekkim wgłębieniem i włożył tam kieliszek.

-Eee, oszukujesz. No ale mów…

-Starsza cztery lata, pracuje w szkole języków, czarne krótkie włosy, małe piersi, wychodzi jej lekko dziąsło górne jak się uśmiecha. No i jest szczupła i ubiera się na czarno.

- No gdyby nie ta końcówka to powiedziałbym, że jest w moim typie. No i jeszcze gdyby nie to że mam Kingę.

-Ale Ty się kurwa przemądrzały zrobiłeś…

- A Ty kurwa liniowy… Ostatnia też była czarna, szczupła i czarna. No ale rozumiem – taki urok. Przyszła do biura zamówić komiks i?

- I się ze mną umówiła. Stałem przy stole kreślarskim i się wkurwiałem na coś, ona skoczyła gadać z Przemkiem, podeszła do mnie i pyta czy to ja będę jej komiks rysował. Powiedziałem, że pewnie taki a ona zaproponowała spotkanie biznesowe po którym wylądowaliśmy w łóżku.

-Zawsze mówiłem, że masz fajną pracę hehe. Ale czemu znowu starsza? Już nie pamiętam kiedy miałeś młodszą dziewczynę.

- Wiesz, bo ja już mam swoje lata. Albo nie – inaczej. Słuchaj, młode dziewczyny które jeszcze nie miały złamanego serca to zwykłe szczeni ary. Naoglądały się filmów o miłości naczytały Bravo i chcą się bawić. Nie pociąga ich coś stałego tylko zakazany owoc. A ja wolę móc budzić się przy tej samej osobie codziennie. No może nie codziennie ale przez jakiś tam dłuższy czas. Zauroczyłem się kiedyś w takiej młodej siksie – planowanie przyszłości, spotkań, świntuszenie przez telefon itd. Super mi się z nią rozmawiało, ale im bardziej chciała się spotkać to bardziej nie chciała spotkania. Bo dla niej zakazany owoc który trzyma w dłoni traci na wartości. A ja nie chciałem być jej przedmiotem więc po prostu o niej zapomniałem. Takie dziewczyny są fajne jeżeli chcesz się sam zabawić a nie być zabawką. Następnego dnia mówisz że to przecież bez zobowiązań było, ona się wkurwia bo Ty ja uprzedziłeś w zostawieniu partnera i jak dobrze pójdzie to jej złamiesz serce i już będzie miała dosyć takich numerów. Wiem – brutalna prawda, ale albo Ty albo ona. I jeżeli Tobie się uda to uratujesz przed głupim zauroczeniem takich gości jak ja wtedy.

- A jeżeli chciałbym…

-Z taką dziewczyną być to musiałbyś jej nie szanować.

-Hmm… chyba rozumiem o co Ci chodzi. To jakie masz jeszcze kategorie kobiet?

-Pijmy pierwsze.

niedziela, kwietnia 29, 2007

Pisane po pijaku więc usunąłem. A byłem tak pijany, że w ogóle zapomniałem że to napisałem hehe

piątek, kwietnia 20, 2007

wtorek, kwietnia 17, 2007

piekna piosenka o zdradzie



Stąpamy we dwoje po niepewnym gruncie
Choć kto inny śpi przy tobie,
Nie ty mnie rano budzisz
Stąpamy we dwoje po niepewnym gruncie
Czasem nawet jest z tym dobrze
Wstyd o tym głośno mówić
Stąpamy we dwoje po niepewnym gruncie
Kiedy myślę, że cię kocham
Kiedy myślę, że cię chcę
Dawno mamy już za sobą pierwsze kroki w chmurach
Znamy dobrze swoje miejsce, wiemy dobrze gdzie nasz brzeg
Przy nadpalonych mostach
Gdzieś pomiędzy wierszami
Na skrzyżowaniu słów
Niewypowiedzianych
Gdzieś pomiędzy wierszami
Wybucha w nas permanentne siódme niebo
Już nie panuję nad zmysłami
Moje oczy są oczami wariata
Kiedy spotykają się z twoimi oczami

[pidzama porno - stapajac po niepewnym gruncie]

wtorek, kwietnia 10, 2007

czesc 7

Góry. Kalnica.

- Z kim byłeś tu ostatnio? - spytał Dominik
- Z Kaśką, taka szatynką.
- To była albo brzydka albo głupia, bo jej nie pamiętam.
Mikołaj się uśmiechnął i po chwili dodał - W sumie to jedno i drugie.

W kominku ogień powoli dogasał, popielniczka była pełna, butelki puste.
Pokój mieścił się w starej stodole, w miejscu kanapy, dwóch foteli i stołu kiedyś siedzibę miały świnie. Za kanapą było okno którego wcześniej nie było. W miejscu gdzie była szafka z telewizorem stała szafka z narzędziami. Drzwi obok szafy, która była obok okna też nie było wcześniej. Zresztą trudno było, poza kilkoma drewnianymi belkami sufitowymi i ceglanym murkiem, znaleźć w konstrukcji domku coś z przed dwóch lat.

Drzwi się otworzyły tak że klamka uderzyła w ścianę. Śniegu trochę zawiało do środka, za nim Eryk i zimny wiatr.
- Dzięki Dominik, naprawdę dzięki - rzadko się emocjonował, ale rzucając drewno pod kominek, widać było, że szybko mu nie przejdzie - dzięki, kurwa dzięki!
- Co się stało?
- Dominik tak się śmieje, że widzę, że on wiedział co się stanie jak już wychodziłem! Ooo! Znam Cię trzy godziny ale widzę, że zawsze tak samo udajesz, że nie wiesz co się stało - podnosisz brwi, otwierasz oczy ze zdziwienia, uśmiechasz się, przekrzywiasz głowę na prawo i podnosisz ręce.
Mikołaj zaczął się lekko śmiać.
- Masz tu te cygary - Eryk zza grubej flanelowej koszuli wyciągnął karton ukraińskich papierosów, potem dwie flaszki Olimpa - aha, zacząłem Ci dziękować. Dzięki za to, że kurwa przegoniłeś mnie przez to pole. Śniegu wcale nie ma do pasa - do jaj tylko był. Dzięki, że poznałem tutejsze psy czy to kurwa wilki były - już wiecie czego kurtki nie mam. I dzięki, że mnie uprzedziłeś że jesteś tacie winny za 5 flaszek i 2 kartony papierosów!
- No ale przecież masz to co chcieliśmy...
- Tak, bo Twój ojciec powiedział, że dopóki mu nie oddasz tego co mu ostatnio zabrałeś, to nic Ci nie sprzeda i Ci nic z Ukrainy już nie przywiezie. I tak sobie pomyślałem, że wolę zgodzić się na jego propozycję niż wracać tutaj po kasę, potem tam po zakupy i z powrotem tutaj. Dlatego przyniosłem to co chcieliście!
- A co ojciec chciał?
- Mój zegarek!
- Hahaha! - obydwoje już śmiali, a Dominik tak komicznie, że nawet Eryk się uśmiechnął.
- Siadaj, jutro popołudniu jak wstaniecie, to pójdziemy do Franka. A kurtka i tak była Magdy.

Dominik często sobie żartował, że jak chce coś w wiosce załatwić to tylko przez łóżko sołtysa. Albo chwali się, że spał z sołtysem. Czyli ze swoją żoną Magdą.

W kominku ogień płonął, popielniczka nie mieściła już petów, butelki znowu były puste.
Białoruski koniak w szklankach był ostatkiem alkoholu na ten wieczór. Eryk już spokojny, na następny dzień miał zatrucie tytoniem, Dominik siedział w fotelu, za dwie godziny wstawał do pracy, Mikołaj bawił się w dłoniach szklanką, patrząc jak podrabiany koniak spływa po ścianach naczynia.
- Magda ostatnio zauważyła, że ty ani razu nie przyjechałeś tutaj dwa razy z tą samą dziewczyną.
- No jakoś tak wychodzi. Ale przynajmniej poznajecie co jakiś czas kogoś nowego hehe.
- No no Mikołaj, ja Ci nie bronię, ale Magda mówi, że imion już nie może zapamiętać i dziwnie się czuję jak np my tu siedzimy a ona gotuje obiad z Twoją przyjaciółką, że tak powiem, i ją przeprasza co chwilę bo mówi: podaj makaron Ewa, a to Ola jest.
- A Ty zapamiętujesz?
- Ja nawet się nie staram, za duża rotacja.
- Poczekaj aż to Kindze powiem - uśmiechnęli się do siebie.

Ogień dalej płonął. Kinga już spała na górze ale Mikołaj został na dole, nie chciał jej budzić. Była zbyt zmęczona po podróży tutaj, a on był jej zbyt wdzięczny za to że przyjechała, żeby jej przerywać sen. Przykrył Eryka kocem, bo nie dali już rady z Dominikiem go przenieść do łóżka. Usiadł przy kominku i myślał głównie o przyszłej pracy, o tym co może dzięki niej zyskać. I o przeszkodach, które musiał jeszcze pokonać.
Dwie godziny później Dominik wyjechał do pracy, a Mikołaj wszedł na górę. Położył się do łóżka, budząc Kingę. Cieszył się, że może ją znowu tulić, całować, kochać się z nią i być przy niej. Był wdzięczny Erykowi, że się jej wygadał gdzie może go znaleźć i że pojechał razem z nią. I był wdzięczny Kindze, za to że zagrzała pościel.

niedziela, marca 25, 2007

czesc 6 i 6a w komentach

- Jesteś wrażliwy i romantyczny- tak mu powiedziała przed pożegnaniem się.
Nie lubił tego wysłuchiwać. Chciał być zły, niedobry,bez szczelny i w ogóle bad. Te fajne dziewczyny nie lubiły gości, którzy się taką wrażliwością wykazywali. On nie lubił dziewczyn które lubiły tych romantycznych, więc nawet jak on był to one go uważały za gbura. Dopiero przy tych, które nie lubiły tych romantycznych, a on takie lubił, takie bezkompromisowe, trudne, ale takie z którymi można życie ramię w ramię przejść, to wtedy sie robił romantyczny. A robił się taki bo mu się takie kobity podobały, nogi mu miękły, rozkochiwał się w nich. Takie zamknięte koło. Jak w piosence Hey'a:

Za mądra dla głupich
A dla mądrych zbyt głupia
Zbyt ładna dla brzydkich
A dla ładnych za brzydka
Za gruba dla chudych
A dla grubych za chuda

Za łatwa dla trudnych
A dla łatwych za trudna
Zbyt czysta dla brudnych
A dla czystych za brudna
Zbyt szczecińska dla Warszawy
A dla Szczecina zbyt warszawska

Spróbuj się domyślić gdzie to mam?
No gdzie?


***

- Słuchaj Eryk haha, tak sobie myślę, co bym pisał w książce o sobie.
Eryk otarł łzy
- Ale nie pachniał obiadem
- Zostało jeszcze?
- No chyba, chodź - Eryk odsłonił od szyi kołnierz kurtki gore-tex'owej, Mikołaj wciągnął powietrze z tej szczeliny i prawie się porzygał śmiejąc się.
- Nie chyba nasze bąki nie pachną obiadem haha. Ale czekaj, mówiłeś coś. Chcesz to jeszcze powiedzieć haha?
Teraz Mikołaj wycierał łzy.
- No zastanawiam się co bym pisał w książce o sobie.
- Pewnie smutne rzeczy. Nie piszę się o śmianiu się z głupot, jak teraz z pierdzenia pod kurtkę żeby sprawdzić czy gore-tex przepuszcza pierdy na zewnątrz i czy nasze pierdy pachną obiadem.
Żeby pisać śmieszne rzeczy, to muszą one być absurdalne. Bo może w to nie wierzysz ale nasz humor, śmieszy tylko nas. Kogoś z zewnątrz nie bardzo, wcale wręcz. Dopiero po jakimś czasie jak się już do nas i do naszego poczucia humoru przyzwyczai to będzie się śmiał. A w książce na to nie ma czasu.
- A na smutne rzeczy jest czas?
- Na smutne tak, bo w smutności jest mniejsza różnorodność, łatwiej ją zrozumieć, bo lepiej w pamięci zostaje...
- Dobre rzeczy się dłużej pamięta, ale złe się szybciej przypominają.
- Dokładnie.
- To chodź wymyślimy coś absurdalnego.
- No można, ale my się za mało widujemy - zapalił papierosa - zresztą już wiele razy mieliśmy kupić sobie notesy i spisywać głupie i chore akcje, które by się nadawały na scenariusz. Chodź - widziałem na necie sposób jak wyciągnąć z butelki od wina korek, nie rozwalając ani korka ani butelki.

czesc 5

Obudził się i w głowie widział jak wyrzuca swojego kota z balkonu... Wyrzucił go bo on już wcześniej spadł, bo ten drugi kot go wypchnął, Teo nie mógł się wbić pazurami w balkon bo był wyłożony płytkami, ale jak uderzył pierwszy raz o ziemie to żył i trzeba było go jeszcze raz rzucić. Ale po między jednym a drugim uderzeniem Tea o ziemie wyrzucił tego dużego kota. Kinga nie chciała i się na niego zdenerwowała. W śnie nie widział jak, ale po obudzeniu pomyślał, że tak jak wtedy gdy w piąty dzień znajomości poszli od baru i się pokłócili o eutanazję i aborcję. Raz jak go zdenerwowała mocno to żeby trochę rozluźnić atmosferę klepnął ją trzy razy w pośladek. Ale nie jak chłop babę, tylko delikatnie bo żartobliwie i powiedział jej, z uśmiechem na twarzy, że była niegrzeczna. Wbiła mu kciuki przy obojczykach - dosyć mocno. To że miała kościste palce to tylko jeden z powodów czemu zabolało - naprawdę się mocno zdenerwowała. Potem powiedziała mu że nie będzie mogła z nim swobodnie rozmawiać, skoro się o takie rzeczy kłócą a ona nie chcę się z nim kłócić. Była więc zawiedziona. Potem Mikołaj znowu na nią sie zdenerwował, jak powiedziała że między nimi są przepaście, a jak z kimś się nie zgadza to może uważać tą osobę tylko za znajomego. A że ich dzieli przepaść to Mikołaj powiedział jej ubierając kurtkę, że w takim razie już się nie spotkają. Ona po krótkiej wymianie słów odpowiedziała, że się zobaczą w nastepnym tygodniu. To był naprawdę kurwa dziwny wieczór. Potem przez jakiś czas nie wiedział na czym to stanęło - czy się będą widywali, czy dalej będzie ich dzieliła przepaść, czy wszystko wróci na dobry tor. I czy znowu będą się obydwoje nawzajem intrygowali. W każdym razie czekał wtedy, aż coś samo się wyjaśni, bo nie chciał czegoś zepsuć.

Śnił mu się jeszcze ojciec, który nalewając wódkę do kieliszka, powiedział mu, że go kocha. Chociaż to nie był taki sam sen jak ten z kotem, bo ten z kotem to była czysta fantazja akurat.

sobota, marca 24, 2007

czesc 4 i 4a oraz 4b i 4c(w komentach)

-Słuchaj, udawaj że masz rację. Może akurat to prawda, nie przerywaj mi - Mikołaj opadł na krzesło, wstrzymując się z wyjaśnieniami - może akurat to prawda. A to mądra dziewczyna, przemądrzała nawet, więc będzie chciała, udając inteligentną, udowodnić że to on ma rację. A do tego swoją małomównością, będzie Cię denerwowała, odwracając uwagę od tego że może nie mieć racji.
-No dużo w tym prawdy.
-Słuchaj, w sprawach uczuciowych wygrywa ta strona, która nie okazuje swoich uczuć, czasowo się ich wyzbywa albo w ogóle ich nie ma.
-Trochę przykre.
-Słuchaj, nawet bardzo przykre. Ale jedz w góry, weź ze sobą aparat i jakiegoś przyjaciela, z którym się dawno nie widziałeś. Po dwóch tygodniach będziesz wiedział ile czasu, energii i uczucia zmarnowałeś.
-Dzięki Eryk.

* * *

Mikołaj kochał swoją pracę polegającą na nic-nie-robieniu. Bo jak się nic nie robi to można robić foty.

Po drodze do Dominika, jadąc stopem, porobił trochę zdjęć współpasażerom. A jechał busem ze starszymi ludźmi z domu opieki społecznej. Zmarszczki, krzywe zęby, siwe włosy albo zreumatyzowane kości, w połączeniu z uśmiechem na twarzy i kontrastem jaki podciągał czerwony filtr, sprawiały, że praca w ciemni była świetnym sposobem na odpoczynek. Do tego podróż z tymi ludźmi sprawiała, że nie myślał o Kindze, bo nikt jej nawet nie przypominał.
Nie chciał tęsknić jak ostatnio, kiedy przypominając sobie jak ją poznał, żałował że skoczył ku niej i auto potrąciło jego. Wkurwiał się jeszcze bardziej, że przez tą durną pipe, stracił na kilka tygodni wzrok i bał się, że go nie odzyska, a jedyne foty jakie będzie robił to przypadkowe.
Kurwa - znowu o niej myślał.