środa, czerwca 27, 2007

przy pracy

piątek, czerwca 22, 2007

Indianie i Kowboje czyli hanys i hucuł w Komańczy - part tu

Leon paplał paplał paplał aż dostał w pysk. Potęga plotki okazała się zbyt potężna dla niego. Obrócił się parodzwońcem, zrobił pół tulupa i odleciał pod parkan. Grzesio stanął nad Leonem, naciągnął sweter dłonią i wytarł cieknącą mu z kącika ust ślinę.

- JEpr Ty moache Konana?

- Co?

- Głóóóóóóóóówwwwnoooo – Grześ mówiąc wolno mówił nad wyraz wyraźnie. Ale że kosztowało go to trochę wysiłku to dla przyjemności kopnął leżącego. Łamanie zasad, standardów i powiedzonek sprawiało mu satysfakcję.

Mając Leonowi mało do powiedzenia, bo ten wiedział za co dostał, wsiadł do Rombura i podśpiewując ruszył z kopyta, tzn. z buta… no kurwa – prawie że spalił gumy i pojechał na Kalnicę.

Konrad tym czasem lał swoją babe batem z siana, bo z siana to wszystko mógł zrobić – zresztą dom miał robić z siana ale po zobaczeniu bajki o trzech świnkach w telewizji, dał sobie spokój. Lał ją a ona spocona od tego wysiłku unikania razów, się czołgała do budy psa, żeby się tam schować. I prawie by się jej udało gdyby nie to, że łańcuch którym do stodoły była przywiązana , nie sięgał tak daleko. Rano, tydzień później, kiedy już było po wszystkim Konrad ściągnął ze sznurka żółto – granatowe dresy i je w końcu ubrał. Przecież nagi nie będzie chodził, a dres w których ubijał interesy i knury, nie może być całkowicie upierdolony. Spojrzał jeszcze kilka razy na żonę leżącą przy budzie, nie żałując jej spojrzeń spod byka i jednego z litości. Zdradzała go od czasu do czasu z Leonem, ale o tym później. Przecież spotkanie partii miało się dobyć za kilkanaście minut.

Konrad ruszył w stronę największej stodoły we wsi, czując jak wiatr wwiewa chłód w jego krocze, bo kiedy dres się suszył, kruki zrobiły dziurę w kroku. W sumie w te gorące dni początku lata to takie mini – wybawienie było.

Szedł szurał nogawką o nogawką ortalionową nogawkę i po chwili doszurał do stodoły. A tam na podium ze starych desek stał sam lider.

- Towarzysze! – krzyczał – Kamraci! - zawrzeszczał – Tak nie może być! – darł się już, na twarzy był czerwony – Nie może! – zrobił się bordowy. Po następnym krzyku zrobił się z niego burak i można było zobaczyć Samokarate w blasku chwały. Polityczny bełkot sprawiał, że w akompaniamencie wrzasków zadowolenia, widły i motyki raz za razem były unoszone w górę przez zebranych. Wiwaty i gwizdy cieszyły uszy prelegentów i targały nerwami komendanta Aspiranta Kondora. Był apolityczny do tego stopnia, że polityki nie lubił.

- Komendancie Aspirancie – Konrad z bananem na ryju dobiegł do Aspiranta – cieszę się że Was widzę.

- Też widzę. I Was i tego banana na Waszym ryju świadczącym że widzicie i się cieszycie.

- Czemu mówicie do mnie w liczbie mnogiej?

- Bo sami zaczęliście… sam bucu zacząłeś!

- A to przepraszam. Już nie będziemy… yyy… ja i żona nie będziemy… Co tam?!

- Cieszę się. Mówiłem starej że u nas na wsi to demokracja się nie sprawdzi, bo skoro większość społeczeństwa to kretyni to wychodzi na to że mamy demokrację imbecylizmu. I patrząc na to gromadę, to chuj w dupe pana, widzę że mam rację. I Ty Konrad, może i nie jesteś imbecyl, ale słuchy mnie dochodzą, że nie do końca legalnie sianem handlujesz. Masz szczęście, że dzieciom nimbusa zasponsorowałeś i mam w chuj roboty z korupcją, bo bym się Tobą zajął.-

- Aż tyle łapówek dostajesz, że ich liczenie cały czas pracy Ci zajmuje?

- Nie przeginaj mojej pałki, bo Ci się do dupy dobiorę a potem rozpocznę śledztwo czyli Ci się „do dupy dobiorę”. Z jakim problemem przybiegasz, bo wątpię żeby to coś innego było.

- Nieeee….

- Nie pierdol. Mów w czym mam Ci pomóc i co z tego mogę mieć.

Z przodu sali dobiegał ryk, bo się chłopy zaczęły lać, o to który ma bardziej podobną opaleniznę do szefa partii.

Konrad milczał bo się zastanawiał czy jak puści teraz bąka to będzie słychać czy nie. Aspirant, pomyślał, że się jego rozmówca domyśla że jest udupiony, więc rzekł:

- Jesteś w dupie Konrad – po półtorej chwili podjął dalej – podpadłeś kilku nie byle jakim szychom, przez to siano. Leon na Ciebie mi donosi, myśląc, że nie wiem dla kogo on pracuje. To afera grubą nicią szyta a do tego nie wiesz o co nawet mi chodzi - bo Konrad nie wiedział, ale myśląc o bąku miał minę jakby widział, a tym komendant się zasugerował - Nie patrz kurwa tak – wyjaśnię Ci od początku tą niesamowicie ciekawą i intrygującą historię….

I się zaczęło rozpętywanie afery.

niedziela, czerwca 10, 2007

coś nowego - prawie wcale nie egzystencjalnego i wcale nie herbertowego. mimo że nikt kasy na konto mi nie wpłacił to publikuje:P

Indianie i Kowboje czyli hanys i hucuł w Komańczy - part łan

Plask plask plask – warga dolna uderzała o górną, język nanosił na nie ślinę na tyle rzadką, że jeżeli ktoś stał do dwóch metrów i 12 centymetrów przed nim i po 30 stopni z lewej i prawej strony od jego ust, by ł skazany na ostateczny test cierpliwości albo bicie. Bo Grzesio nie lubił jak ktoś się wycierał z jego śliny, bo to znaczyło że ma problemy z wymową, a wiecznie im zaprzeczał. Taki mały kompleksik. Otwartymi dłońmi kiedyś chłopaka po twarzy lał za to, ale jednocześnie wtedy też płakał, bo może i cham był, ale w granicach dobrego smaku. Taki wrażliwiec.

Się szwędał hanys Grzesio, co pod Tychami mieszkał od urodzenia do pierwszej komunii, a potem – jak on to mówi – przyjechał w Bieszczody, no i…aaaa!! Szwędał się z Konradem, co hucuł na siebie kazał Grzesiowi wołać, kiedy ten na siebie mówić kazał hanys. Często na Pan sobie mówili jak się pokłócili, ale najczęściej to od chujków i ciulików się wyzywali. Konrad miał 52 lata a Grześ 25.

Konrad to raz paletkę do ping ponga kupił w Komańczy i zawsze jak Grzesio coś chciał powiedzieć to mu tą paletkę przed usta przykładał. Nawet działało, bo na początku hanys zaczął mówić wyraźnie ale strasznie woooooooolno. A jak miał mówić wyraźnie ale szybciej to Konrad musiał wyciągać paletkę. Szybko zrażony Grześ dał sobie spokój i mówił jak mówił czyli ni z dupy. Konrad jednak często go zabierał Roburem po siano, więc jakoś go rozumiał.

W ogóle to oni często pili mocną tatre siedząc pod stacją benzynową, która za komuny dobrze w ich PGRze prosperowała, ale teraz to można było sikać do zbiorników. A skoro można było to i sikali.

- A szar bedna porejbany?

-Sam jesteś pojebany. Z szacunkiem mów pałko. W pizdeczkę… - Konrad wstał, na dupie przetarł żółto - granatowe - ortalionowe - nie modne spodnie dresowe. –Jedźmy.

Grześ zawsze mu zazdrościł tych jego ął, ęł i dżi. Delektował się na początku jego – w sumie dla intelygenta przesadnie – poprawną wymową. Ął pieprzone.

Robur stał na płytach betonowych, pomalowany w żółto - zielono - niebieskie moro, farbami akrylowymi, olejnymi i końcówkami sprayów. Drzwi nie skrzypiały bo ich nie było, ale za to była goła baba namalowana na masce i milicjanty na babe patrzyły a nie na to że drzwi nie ma. Zresztą Robur do wożenia siana służył, więc jak wóź był a wozy nie mają drzwi.

Zapyrkało, zafurczało, zaśmierdziało i inne jeszcze „za” i już zapierdalali do młodego Kiełtyki co im siano na lewo sprzedawał i spiryt robił i do picia i do baku.

Przemknęli przez całe Średnie Wielkie, włączyli kasetę i we wsi zabrzmiało Boysami i brzmiało jeszcze dwa dni bo to taka skoczna muzyka że w ucho wpadła ludziom. Kiełtyka to im dobre siano sprzedawał. Suche i nieświeże. Grzesio co w sumie utrzymankiem był Konrada pakował siano – 3 tony, ale że siano lekkie jest to zapakował je w 15 minut.

Konrad tym czasem stał przy parkanie i błyszczał zębami do dziewczyn, co z kościoła wracały. Jedna to się nawet porzygała i cała eucharystia na szutrze wylądowała i musiała się iść wyspowiadać i jeszcze raz opłatek zjeść. Konrad naciął na sztachecie kolejną kreskę – misja spełniona.

Siano… Grześ w hucie dmuchał szkło wcześniej u prywaciarza, ale przez palenie zdrowie mu się pogorszyło i Konrad jego ówczesny szef go zwolnił. Potem splajtował ale odkrył prawdziwą żyłę złota – siano . To w sumie aorta była a nie żyła. Pozwalała mu żyć w dostatniej biedzie i zatrudnić Grzesia, któremu zalega z wypłatami jeszcze z poprzedniego biznesu.

Sianem różnym handlowali – żółtym suchym, białym pleśniowo - zgniłym co dla Świn wyjebiste było i sianem bożo – narodzeniowym.

piątek, czerwca 01, 2007

Kwestionariusz Michała Schabowskiego

Na stronie firmy od kosmetyków podpatrzyłem kwestionariusze dziewczyn startujących w ich konkursie. Postanowiłem sobie też wypełnić taki kwestionariusz.

Moda to:... to sposób na bycie jak inni więc trzeba ją olać.
Najbardziej lubię: chyba nie wolno udzielać perwersyjnych odpowiedzi więc nie odpowiem.
W wolnym czasie: tak samo nic nie robie jak podczas czasu zajętego.
Moja pasja: znowu nie mogę udzielić odpowiedzi...
Przyjaciele mówią o mnie: Już nie jesteś moim przyjacielem!
Zawsze chciałem: ale mi szybko to przechodziło.
Kosmetyki to: rzeczy które mi siostra kupuje bo się na nich nie znam.
Każda kobieta: powinna dbać o swojego faceta, bo im samym to ciężko przychodzi.
Ładne zdjęcie: może kiedyś takie zrobię.
W czasie wakacji: ja cały czas mam wakacje.
Gdy byłem dzieckiem: to śmiały się ze mnie inne dzieci.
Ktoś o mnie powiedział: ale się schabu najebałeś.
Zawsze pamiętam: wysikać się przed zaśnięciem po pijaku.
Przyroda: dobre miejsce na zdjęcia, seks i picie.
W przyszłości: będę miał jakieś cele do realizacji.
Naturalność: coś co mi niezwykle łatwo przychodzi.
Marzę o: .....:>