wtorek, lipca 31, 2007

Indianie i Kowboje czyli hanys i hucuł w Komańczy - młodość Konrada

Konrad od najmłodszych lat wyznawał zasadę, że brud trzeba za paznokciami trzymać, bo wtedy się go kontroluje. W innym wypadku nie wiadomo by było gdzie on jest. Zapuszczał więc te pazury, a jak się zbliżał dzień przycinania, to go wydłubywał i chował do woreczków, a te pod poduszkę. Stad się pewnie wzięły jego brudne myśli.

Oczywiście to przycinanie paznokci go wkurwiało – matka go wkurwiała, bo to ona była egzekutorem z sekatorem. Matka ten sekator jak i łopaty, grabki i motyki zajebywała z pracy, z oczyszczalni ścieków. Donosiła na swojego sąsiada , który na budowie ciężarówką jeździł i czasem paliwo do domu przynosił, co uznawała – donoszenie a nie prace - za dobry uczynek i dlatego bez skrupułów okradała państwo komunistyczne z narzędzi posiadających drzewiec. Bo sekator to tylko raz wzięła.

- W samo południe na maczugi chodź się zmierzyć bo robić to nie będę na pewno – chłopaki na boisku śmiały, a matka przez 3 podwórza sąsiadów wołała – Ty chuju, do roboty kurwa ty chuju!

Ojca nie miał więc, Henryka – matka – myślała, że syn pomoże coś w gospodzie. Ale mimo tego że Konrad ojca nie znał to odziedziczył po nim niechęć do fizycznej roboty. Do umysłowej w sumie też. Lata kombinowania jak tu zdobyć rower sąsiada, jak wszystkim dziewczynom w klasie na raz warkocze poucinać, jak podmienić wino mszalne na tanie, sprawiły że stał się po prostu kombinatorem.

W zawodówce nie miał kasy na wyjazd od Paryża, ale jak się żegnał na placu przed szkołą z klasą, to drzwi do autobusu się zamknęły i pojechał z nimi. Na granicy nauczyciele zauważyli że Konrad nie ma paszportu i że jedzie nielegalnie, ale że już daleko od Bieszczad było to wzięli go pod fotele schowali i tak jakoś do kraju czosnkowych śmierdzieli dojechali. Każdy część swojego jedzenia mu dawał, nawet wychowawczyni trochę pieniędzy klasowych mu odstąpiła. Po powrocie skarbnik przeliczył pieniądze które zostały z wycieczki i podzielił między uczniów. A że Konrad był na każdej liście obecności z Francji to też dostał mamonę. Wtedy już wiedział którą drogą na skróty iść przez życie.

Na zakończenie szkoły każdy zbierał się po 5 tysięcy, co było wtedy dużo. Teraz też jest. Konrad dostał za zadanie kupić nauczycielom kwiaty na akademię ale dwa dni wcześniej wyjechał z kumplem Dominikiem na Solinę. Kasę przesrał w kilka dni, wyśmienicie się bawiąc i zarywając przy okazji pijąc.

- Jak wrócisz na zakończenie bez kasy i kwiatów? – zapytał pierwszego dnia Dominik podnosząc brew i kufel.

- Nie wrócę.

- To świadectwa nie będziesz miał…

- A na chuj mi świadectwo na wakacjach? Odbiorę we wrześniu w sekretariacie!

Konrad miał równe białe zęby, był wysoki i szczupły, co była rzecz jasna sprawą szybkiego metabolizmu a nie wynikiem ciężkiej pracy. Miał w sobie też nieodparty urok, błysk w oku i małą srebrną łyżeczkę bo jak był mały to kiedy ją kradł to jedynym miejscem gdzie mógł ją schować był żołądek. Ubierał się dobrze, z czasem bardzo dobrze aż w końcu zaczął wypracowywać własny styl, który przerodził się w bezguście. Dłuższe włosy zawsze zalizywał do tyłu i tak mu do końca życia zostało. Miał dziurkę w brodzie, męski gęsty zarost, piwne oczy, które pasowały do ciemnych włosów. Nie miał tatuaży ani kolczyków. Nie miał też problemów z erekcją, a po 30stce nie miał jej wcale. Chodził wyprostowany, wyprostowany też biegał, więc go zabawnie na boki kołysało. Jak był młody to nikt z tego się nie śmiał, bo każdy uważał że to kołysanie to od jego grania w piłkę nożną i było to spowodowane robieniem uników. Ale jak przestał grać w piłkę to gibanie zostało, więc i ludzie się lekko z tego podśmiewywali.

Jak miał 21 lat to otworzył pierwszy interes – otworzył biuro rzeczy zagubionych, a po drugiej stronie budynku komis. Jeżeli ktoś przychodził do biura to wystawiał kwity pisane atramentem transparentnym i przyjmował rzeczy. Potem się odwracał na obrotowym stołku i był już w swoim komisie, bo wyburzył ścianę miedzy dwoma pomieszczeniami. Nie musiał dzięki temu ani obchodzić budynku, żeby dojść do drugiego miejsca pracy ani nikogo zatrudniać. Rzeczy zagubione kładł na półeczkach i je sprzedawał. Żeby maksymalnie ograniczyć swój wkład w to wszystko to gdy ktoś przychodził np. ze znalezionymi trampkami, to pytał ile to może być warte i ile, oczywiście tak hipotetycznie, znalazca mógłby za to zapłacić. I cenę będącą wypadkową tych dwóch wartości wpisywał na metkach. O dziwo była to bardzo skuteczna metoda.

I mimo że interes kwitł, to go musiał zamknąć, bo jak łatwo się domyślić, jeżeli nie chciało mu się budynku dookoła obejść, to tym bardziej do skarbówki i złodziejskiego ZUSu nie chodził. Wrócił więc do nieopodatkowanego kombinatorstwa.

W Bieszczadzkiej albo w Laworcie w Ustrzykach ładnie ubrany pijał z bogatymi turystami. Dominik, który z nim wtedy już nie trzymał, wszedł kiedyś do restauracji i widzi że Konrad najebany z jakiś gościem siedzi, więc nie ma nawet co zagadywać. Wypił piwo, poszedł do kibla i widzi jak Konrad wstaje od stołu, przewraca dwa krzesła i idzie za nim. Do łazienki wpadł trzymając się framug, rozglądnął się na boki, spadł na ziemi patrząc w stronę kabin i widząc że nikogo nie ma poza Dominikiem, szybko wstał.

- Kurwa stary, ojebałem go; mówił wyciągając garściami banknoty z kieszeni i wkładał je do Dominik a kieszeni – tu masz na piwo, co je teraz pijesz. Wyjdziesz stąd, nawet nie dopijaj do końca, i wyyypierdalasz. Pod dworcem się spotkamy i się dzielimy.

I tak mu zostało dopóki nie odziedziczył huty szkła po zmarłym ojcu, który dopiero umierając przypomniał sobie o nim.

Jeszcze co można o nim powiedzieć to że robił strasznie niedobrą kawę. Do kubka wlewał pierwsze mleko, potem dodawał cukier i kawę a na końcu zalewał to woda. Ohyda.

Brak komentarzy: