niedziela, czerwca 10, 2007

Indianie i Kowboje czyli hanys i hucuł w Komańczy - part łan

Plask plask plask – warga dolna uderzała o górną, język nanosił na nie ślinę na tyle rzadką, że jeżeli ktoś stał do dwóch metrów i 12 centymetrów przed nim i po 30 stopni z lewej i prawej strony od jego ust, by ł skazany na ostateczny test cierpliwości albo bicie. Bo Grzesio nie lubił jak ktoś się wycierał z jego śliny, bo to znaczyło że ma problemy z wymową, a wiecznie im zaprzeczał. Taki mały kompleksik. Otwartymi dłońmi kiedyś chłopaka po twarzy lał za to, ale jednocześnie wtedy też płakał, bo może i cham był, ale w granicach dobrego smaku. Taki wrażliwiec.

Się szwędał hanys Grzesio, co pod Tychami mieszkał od urodzenia do pierwszej komunii, a potem – jak on to mówi – przyjechał w Bieszczody, no i…aaaa!! Szwędał się z Konradem, co hucuł na siebie kazał Grzesiowi wołać, kiedy ten na siebie mówić kazał hanys. Często na Pan sobie mówili jak się pokłócili, ale najczęściej to od chujków i ciulików się wyzywali. Konrad miał 52 lata a Grześ 25.

Konrad to raz paletkę do ping ponga kupił w Komańczy i zawsze jak Grzesio coś chciał powiedzieć to mu tą paletkę przed usta przykładał. Nawet działało, bo na początku hanys zaczął mówić wyraźnie ale strasznie woooooooolno. A jak miał mówić wyraźnie ale szybciej to Konrad musiał wyciągać paletkę. Szybko zrażony Grześ dał sobie spokój i mówił jak mówił czyli ni z dupy. Konrad jednak często go zabierał Roburem po siano, więc jakoś go rozumiał.

W ogóle to oni często pili mocną tatre siedząc pod stacją benzynową, która za komuny dobrze w ich PGRze prosperowała, ale teraz to można było sikać do zbiorników. A skoro można było to i sikali.

- A szar bedna porejbany?

-Sam jesteś pojebany. Z szacunkiem mów pałko. W pizdeczkę… - Konrad wstał, na dupie przetarł żółto - granatowe - ortalionowe - nie modne spodnie dresowe. –Jedźmy.

Grześ zawsze mu zazdrościł tych jego ął, ęł i dżi. Delektował się na początku jego – w sumie dla intelygenta przesadnie – poprawną wymową. Ął pieprzone.

Robur stał na płytach betonowych, pomalowany w żółto - zielono - niebieskie moro, farbami akrylowymi, olejnymi i końcówkami sprayów. Drzwi nie skrzypiały bo ich nie było, ale za to była goła baba namalowana na masce i milicjanty na babe patrzyły a nie na to że drzwi nie ma. Zresztą Robur do wożenia siana służył, więc jak wóź był a wozy nie mają drzwi.

Zapyrkało, zafurczało, zaśmierdziało i inne jeszcze „za” i już zapierdalali do młodego Kiełtyki co im siano na lewo sprzedawał i spiryt robił i do picia i do baku.

Przemknęli przez całe Średnie Wielkie, włączyli kasetę i we wsi zabrzmiało Boysami i brzmiało jeszcze dwa dni bo to taka skoczna muzyka że w ucho wpadła ludziom. Kiełtyka to im dobre siano sprzedawał. Suche i nieświeże. Grzesio co w sumie utrzymankiem był Konrada pakował siano – 3 tony, ale że siano lekkie jest to zapakował je w 15 minut.

Konrad tym czasem stał przy parkanie i błyszczał zębami do dziewczyn, co z kościoła wracały. Jedna to się nawet porzygała i cała eucharystia na szutrze wylądowała i musiała się iść wyspowiadać i jeszcze raz opłatek zjeść. Konrad naciął na sztachecie kolejną kreskę – misja spełniona.

Siano… Grześ w hucie dmuchał szkło wcześniej u prywaciarza, ale przez palenie zdrowie mu się pogorszyło i Konrad jego ówczesny szef go zwolnił. Potem splajtował ale odkrył prawdziwą żyłę złota – siano . To w sumie aorta była a nie żyła. Pozwalała mu żyć w dostatniej biedzie i zatrudnić Grzesia, któremu zalega z wypłatami jeszcze z poprzedniego biznesu.

Sianem różnym handlowali – żółtym suchym, białym pleśniowo - zgniłym co dla Świn wyjebiste było i sianem bożo – narodzeniowym.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Wreszcie dzisiaj się roześmiałem:) Dzięki Schabu i czekam na więcej!!!